Fitness Owca Trener Personalny Współpraca Online

Trener

 Personalny

Trener

 Personalny

TRENER

 PERSONALNY

TRENER PERSONALNY

SZYMON

OWCZARZAK

Plany treningowe jakie układam składają się z ćwiczeń dla każdej osoby

TRENER PERSONALNY

Moja Historia

13 maja 2020
Moja Historia- Droga, którą musiałem przejść, aby zostać Trenerem Personalnym. Kocham To co robię, i nie wyobrażam sobie robić czegoś innego.

 

 

Moja Historia, Moja Droga...

 

 

To zdjęcie ma dla mnie ogromny sentyment, gdyż zostało zrobione kilka dni po tym.... Jak moje marzenia zostały zrealizowane. No może jedno z wielu :P jednak to z ważniejszych :)

 

 

Napiszę tu coś o sobie, co mam nadzieję będzie dla Ciebie motywacją. Może dzięki temu, co tu przeczytasz, zmienisz coś w swoim życiu na lepsze. Tak jak ja to zrobiłem. Powiedzmy, że będzie to nasze wspólne zapoznanie się. Może podejmiesz się współpracy ze mną, i pierwsze “lody zostaną przełamane”, przynajmniej z mojej strony.

 

Oto moja sportowa przygoda. Ponosiłem niezliczoną ilość porażek. Zazwyczaj załamywałem się wtedy, nienawidziłem swoje życie. Uważałem, że jestem do niczego, i nic nie osiągnę. Pierwszą moją sportową miłością była piłka nożna. Chyba jak co drugiego chłopaka z Polskiego podwórka. Mieliśmy blisko bloków betonowe boisko tzw. “szkolne”. Nie używaliśmy wtedy telefonów, każdy z chłopaków wiedział gdzie znaleźć kumpla. Były to czasy podstawówki. Nikt wtedy nie chciał stać na bramce... Każdy chciał strzelać gole, jak sławny wtedy Ronaldinho, Beckcham, czy Henry. Ja z powodu słabej kondycji, oraz wątłej budowy, byłem często “wyrzucany” właśnie na bramkę. Na początku nie podobało mi się to, jednak z czasem byłem coraz lepszy. Później już każdy chciał żebym strzegł jego bramki. Czy miałem talent? hmm... raczej to po prostu, spędzone godziny sprawiły, że coraz lepiej potrafiłem bronić “budy”. Tak się to rozwinęło, że zacząłem reprezentować szkołę właśnie w tej roli, na wielu imprezach sportowych. Dołączyłem również do miejscowego klubu piłkarskiego. Jednak nadal byłem małym, chudym chłopaczkiem, i za każdym razem, gdy ktoś kierował piłkę pod poprzeczkę. Zwyczajnie w świecie nie dosięgałem jej. Z czasem marzenia o karierze piłkarza mijały, razem z negatywnymi opiniami ludzi z mojego otoczenia, na temat mojego wzrostu. Często słyszałem: to nie dla Ciebie, jesteś za niski itp. i co...

oczywiście tego wszystkiego słuchałem, nie mając swojego zdania.

 

Kolejną moją miłością były sztuki walki. Pamiętam to jak dziś... Miałem jakieś 13 może 14 lat. W telewizji odblokowano mi nowy kanał. Był to program sportowy, gdzie emitowano przez cały dzień walki bokserskie. Dosłownie zakochałem się... tego dnia byłem sam w domu, chodziłem po mieszkaniu jakiś pobudzony, ciężko opisać to uczucie... dosłowie coś, jakbym zaraz miał wychodzić na ring. W mojej miejscowości, oraz okolicy nie było niestety sekcji bokserskiej, a do 16 roku życia musiał mi wystarczyć worek bokserski w garażu oraz para rękawic. Kupione z odszkodowania, po złamanym obojczyku. Śmieszna sprawa, akurat jak się brałem porządnie za treningi (nie umiałem wtedy zrobić ani jednej pompki, a na WF-ie na siłowni, sztanga mnie przygniatała) połamałem się na rowerze. Przez co byłem wyłączony z gry w piłkę nożną, oraz z treningu siłowego.

 

W wakacje po gimnazjum, dzięki ogromnej motywacji oraz wytrwałości. Jeździliśmy z przyjacielem rowerami na siłownię. Oddaloną od naszej wsi jakieś 15km. Trening robiliśmy 3 x w tygodniu, przez całe 2 miesiące. Nasze treningi były bardzo wyczerpujące, licząc jeszcze przejechane kilometry na rowerze, plus brak podstawy w postaci diety. Efekty były znikome, jednak nas to nie zniechęcało. Pierwsze zakwasy trzymały nas 2 tygodnie, ale wtedy to było dla nas nic. Nawet jak w pierwszy dzień naszej przygody złapała nas straszna ulewa, i utrzymywała się przez całe 15km, nie ruszało nas to!

 

Porządnie oraz świadomie za trening na siłowni, w sekcji K-1 (odmiana kickboxingu), oraz Karate -Kyoukushin zabrałem się, gdy zacząłem chodzić szkoły ponadgimnazjalnej. Ułatwiły mi to dojazy autobusem. Trochę wcześniej jednak, pierwsze kroki bokserksie stawiałem z YouTubem, tak właśnie tam nauczyłem się jak wykonywać ciosy, oraz jak się poruszyać. Już nie pamiętam, ale jakiś trener miał swój kanał i dzielił się swoją wiedzą za darmo. Do dzisiaj to szanuję. Nauczyłem się z tych filmików techniki do takiego stopnia, że starszy o jakieś 10 lat kolega z sekcji, zapytał się czy już kiedyś trenowałem boks. W tamtym czasie łączyłem treningi K-1, karate, siłownię oraz miałem praktyki na budowie (również wybór szkoły zawodowej, nie był do końca moją decyzją...) Gdzieś po 6 miesiącach, treningów miałem mieć swoją pierwszą “szansę” pokazać się na zawodach K-1. Jednak przydarzył mi się wtedy wypadek, przy którym połamałem kostki w ręce... W między czasie zmieniłem szkołę zawodową na Technikum (to już była tylko i wyłącznie moja decyzja). Na kolejne zawody pojechałem jakieś kilka miesięcy później. Dosyć późno się o nich dowiedziałem. Nie były to udane zawody, do walki wyszedłem jakieś 4h później, niż było to zaplanowane. Byłem głodny, wymęczony stresem, bez sił. Przeciwnik w trakcie walki, uderzył mnie 3x poniżej pasa. Przegrałem. Kolejna walka była już na gali, przy świetle reflektorów, mojej muzyce na wyjściu do ringu. Jednak miesiąc przed walką, nie było tak kolorowo, zachorowałem na grypę żołądkową... schudłem wtedy w niespełna 30 dni 7kg. Do ringu wyszedłem wychudzony, lżejszy od przeciwnika o jakieś 8kg. Nie miałem kompletnie sił. Mimo, że w pierwszej rundzie nie szło mi najgorzej, w ostatniej już się zataczałem ze zmęczenia. Pozytywny werdykt był w stosunku do mojego przeciwnika, którego wtedy z resztą bardzo polubiłem. Wchodząc do ringu nie czuliśmy nienawiści do przeciwnika, traktowaliśmy to czysto sportowo. Przyszły wakacje, miałem 18 lat. Powiedziałem sobie wtedy, wszystko albo nic! Wcześniej przez rok szkolny oszczędzałem pieniądze, aby zakupić na tą okazję suplementy, odżywki oraz mieć na lepszą dietę. Dzień w dzień, oprócz niedziel trenowałem jak zawodowiec. Całe wakacje po 10h dziennie: Rano 5 km biegu, później piłka refleksówka, worek refleksyjny, duży worek bokserski, następnie trening w domu na skakance, walka z cieniem, ciosy z hantelkami, brzuszki itd. Kolejno Trening siłowy całego ciała, na siłowni u kumpla na poddaszu, a po powrocie jeszcze drążek, pompki, przysiady w domu (trening z ciężarem własnego ciała)- i to wszystko w ciągu jednego dnia. Pomiędzy tymi treningami oczywiście posiłki plus suplementacja. Trenowałem, jadłem i spałem. Nie imprezowałem. To było całe moje życie... Rodzice mieli do mnie wtedy pretensje, że nie poszedłem do pracy, bo to przecież ważniejsze od jakiegoś głupiego treningu. Moje relacje z pierwszą miłością się popsuły, przez co później ją straciłem. Wszyscy chcieli pogrzebać moje marzenia, jednak się nie poddawłem. Po tych intensywnych wakacjach, przez różne problemy, brutalne starcie z “realnością” przerwałem na jakiś czas treningi... Może trochę więcej było siłowni. W wieku 19 lat wróciłem do K-1 i stoczyłem jeszcze jedną walkę, jakoś specjalnie się do niej nie przygotowywałem. Przegrałem wtedy na punkty, mimo, że walka była dość wyrównana. Obaj schodziliśmy z ringu zalani krwią. Więc widowisko musiało być piękne, jednak nigdy filmik z tego wydarzenia nie trafił w moje ręce...Mam tylko zdjęcia, zresztą są na moim prywatnym profilu. Tamten pojedynek to byl mój sportowy gwóźdź do trumny. Jeszcze wtedy, ktoś trochę “wyprał” mi mózg, że uprawianie tego sportu nie ma sensu...

 

W wieku 20 lat stwierdziłem, że skupiam się tylko i wyłącznie na samej siłowni. Wcześniej już trochę lat na niej przepracowałem, jednak nie skupiałem się wtedy tak mocno. Była raczej uzupełnieniem treningu sztuk walki. Zacząłem więcej skupiać sięna diecie, liczyłem kalorie, uczyłem się również nowych metod treningowych. Zacząłęm budować już jakieś mięśnie. Tak sobie trenowałem... aż po ukończeniu szkoły, musiałem wyjechać za granicę do pracy fizycznej, zarobić trochę pieniędzy na pewną inwestycję. Raczej nie zakładałem, że uda mi się tam dostać na jakąś siłownię, więc zabrałem ją ze sobą. Moim sprzętem do budowania formy był taboret z lat 70-tych (służył jako ławeczka) mojej babci, sztanga z rury, domowej produkcji obciążenie, oraz para różowych hantelek od dziewczyny. Mimo, że nie raz pracowałem ciężko fizycznie po 10h dziennie, nie odpuszczałem treningów.

 

Po powrocie do Polski, mogłem wrócić na normalną siłownię, i przeprowadzić pierwszą świadomą redukcję. I udało mi się zrobić 6-pak. Jednak nie cieszyłem się z tego faktu zbyt długo, gdyż podczas wyciskania 130kg na ławce, “strzelił” mój stożek rotatorów, przez co byłem wykluczony z treningu na 6 miesięcy. (jak się póżniej okazało, przyczyną tej kontuzji był nie zoperowany, złamany obojczyk, ładnych kilka lat wstecz-lekarz wtedy powiedział, że nie trzeba operować: “jesteś młody, samo się dobrze zrośnie” czego konsekwencją do dzisiaj jest różnica długości obojczyków o 3,5cm, przez co moja głowa kości ramiennej nie może być zcentralizowana w panewce, przez co bark szybciej się zużywa i pobolewa- jednak nauczyłem się z tym radzić) W tamtym też czasie, również zacząłem mieć spore bóle brzucha...Inny lekarz myśląc że to ból promieniujący od kręgosłupa, zapisał mi ogromną ilość leków z grupy NLPZ -niesteroidowych leków przeciwzapalnych, które spowodowały duże spustoszenie w moich jelitach. Przez co nabawiłem się przewlekłej, nieuleczalnej choroby Leśnowskiego Chrona oraz wrzodziejącego zapalenia jelita grubego. W jednym momencie, straciłem wszystko co dawało mi motywacjędo życia, do czegokolwiek...Miałem wtedy 21 lat.

 

Jednak coś nie pozwoliło mi się poddać, kilka miesięcy wcześniej skończyłem zaoczną szkołę, o profilu Konsultanta ds. Żywienia, oraz zrobiłem kurs trenera personalnego w tych kierunkach chciałem się rozwijać. Stwierdziłem, że skoro teraz nie mogę trenować, a i nie mogę bez tego żyć. To czemu by nie zacząć się o tym uczyć, więc tak też zrobiłem. Te 6msc było chyba najbardziej intensywnymi, pod względem nauki w moim życiu. Uczyłem się wszystkiego co związane, z anatomią człowieka, dietetyką, hormonami, treningiem i wieloma innymi zagadnieniami z biologii oraz fizyki (potrafiłem uczyć się wtedy nawet po 12h dziennie- wiedzę czerpałem z książek oraz internetu, nawet sobie nie zdajemy sprawy, ile cennej wiedzy dzisiaj można dostać za dramo). Miałem wtedy swoją siłownię w garażu, z której nie mogłem korzystać, wiec udostępniałem ją znajomym, którzy można powiedzieć byli moimi pierwszymi podopiecznymi. Słuchając moich wskazówek, patrzyłem jak się rozwijają sylwetkowo oraz treningowo. Cieszyło mnie to, że mimo iż nie byłem sprawny ćwiczyć, mogłem być z tym wszystkim na codzień wiele godzin. Po rekonwalenscencji mogłem wrócić do tego co kocham, bogaty o nowe doświadczenia.

 

Kolejnym utrudnieniem był wyjazd za granicę w pogoni za pieniądzem (wcześniej byłem na rozmowach o pracę jako trener), jednak musiałem wyjechać, i tym razem nie miałem zamiaru odpuścic treningu. Praca nie była lekka, a na siłownię jeździłem rowerem kilka ładnych kilometrów, zazwyczaj pod górkę (Kto był w Angli, ten wie jak potrafią wyglądać tam wiejskie drogi, często również wracając już z treningu, na rowerze miałem po 2-4 siadki z zakupami). Jednak nie było w stanie mnie nic zatrzymać przed spełnianiem marzeń. Miło nawet wspominam tamten czas, na siłowni poznałem Sachina - pochodzi on z Indii, jednak mieszka już od paru ładnych lat w UK. Mimo, że mój angielski nie jest najlepszy, zakumplowaliśmy się. Super doświadczeniem, było pomagać mu w treningach, posługując się językiem obcym. Do dzisiaj utrzymujemy kontakt, nadal pomagam mu w tematyce treningu czy diety.

 

Po powrocie do Polski wreszcie udało mi się dostać pracę na siłowni. Już oficjalnie jako trener. Pamiętam jak mając 20 lat powiedziałem sobie, że zostanę trenerem, bo po co mam robić coś tylko dla pieniędzy i być nieszczęśliwym. Jak mogę robić to co kocham i jeszcze z tego zarabiać. Moje marzenia w końcu się spełniły. Chociaż nie było na początku łatwo, to się nie poddawałem. Nawet jeśli szło zarobić tylko na przysłowiowe “waciki”nadal to kochałem, i nie wyobrażałem sobie robić czegokolwiek innego. Każdy sukces podopiecznego również mnie uszczęśliwiał, pojawiło się też trochę rozczarowań. Jednak nie widziałem świata poza tym zawodem, i nadal nieprzerwanie wiem, że jestem tutaj właśnie po to żeby się tym zajmować. To jak powołanie.

 

Pamiętam ja kilka lat temu chciałem zapisać się na pewne szkolenie stacjonarne, kosztowało to wtedy 600zł, a było to szkolenie tylko uzupełniające. Pomyślałem wtedy kogo stać na takie szkolenia, przecież nigdy w życiu takiego szkolenia nie będę w stanie wykupić. Takie ograniczenia miałem wtedy w głowie... Dzisiaj już nie boję się w siebie inwestować , gdyż wiem że to do mnie wróci. Rzeczy materialne się w końcu zużyją, jeszcze zanim umrzemy, a to czego się wyuczymy, wyćwiczymy zabieramy do grobu;) Nie żałuję nic co mi się prztrafiło po drodze, i wiem że takich ludzi, iróżnych przypdaków, są mnówsta. Niektórzy mieli łatwiej inni trochę trudniej, nie zawsze mamy na to wpływ. Jednak zawsze w jakimś stopniu nas to rozwija, coś uświadamia. Tym wpisem chciałem Ci pokazać, że co by się nie działo, jeśli w coś mocno wierzysz, o czymś mocno marzysz, możesz to zdobyć przędzej czy później. Przede mną jeszcze długa droga, napewno nie łatwa, jednak wierzę, że miłość do pasji, pomoże mi przetrwać i nadal się rozwijać, jak do tej pory. Powodzenia, i ZDRÓWKA bo to mamy tylko jedno

 

Wróć do poprzedniej strony

Moja Historia trener SZYMON OWCA OWCZARZAK POZNAŃ CHODZIEŻ

WRÓĆ

Strona wykorzystuje cookies.

Przebywając zgadzasz się z polityka prywatności.  Regulamin strony.

Strona wykorzystuje cookies. Przebywając zgadzasz się z polityka prywatności.  Regulamin strony.

Fitness Owca Trener Personalny Współpraca Online

Owca_Personalny Dla Każdego

Owca_Personalny Dla Każdego

Email do :Trener Personalny Online Szymon Owczarzak
@fitnessowca instagram
FitnessOwca YouTube
Owca_Personalny Dla Każdego Facebook
Numer do: Trener Personalny Online Szymon Owczarzak

+48 667363395

owczarzak123@op.pl